niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 4 Spotkanie


   Courtney szybko szła do domu, prawie biegła, ale to nie dlatego, że jako tako chciała uciec od miejsca, gdzie przed chwilą usłyszała takie szokujące rzeczy, tylko dlatego, że było jej strasznie zimno.
   Po kilku minutach wchodziła już do domu. Rozebrała się i pospiesznie poszła do kuchni, gdzie przygotowała sobie pyszne rozgrzewające mleczko z miodem i pierniki. Z takim zestawem poszła do swojego pokoju i owinięta miękki, puszystym, ciemnofioletowym kocykiem przytuliła się do Brawa  zaczęła czytać książkę. Tym razem strasznie trudno było jej się skupić. Treść była bardzo porywająca, ale wszystko jakby ją drażniło, nawet oddech jej ukochanego psiaka jej przeszkadzał. W końcu, gdy miała już dość usiłowania skupić się na czytaniu, wstała i włączyła głośno muzykę. Myślała, że to jakoś zagłuszy jej myśli i wspomnienia z ostatnich dwóch dni. Zaczęła tańczyć. Tym razem, dobra tancerka, poruszała się dziwnie i niezgrabnie. A to dlatego, że pod jej nogami przez cały ten czas plątał się Brawo. Śmiała się z tego wszystkiego, a gdy już była dość zmęczona, przebrała się w piżamkę i wsunęła pod kołdrę.
   Na zegarku była godzina 5:48. Hm… no wczoraj dość wcześnie poszłam spać, pomyślała Courtney rozciągając się w łóżku i ziewając przy tym. Nie chciało jej się już spać. Wstała i poszła do łazienki. Zaświecając lampkę przy lustrze i wpatrując się w swoje odbicie jakby zbladła. Jej oczy od urodzenia ciemnobrązowe były teraz… fioletowe? Co? Ale jak… Sztywna na całym ciele wpatrywała się w oczy odbijające się w lustrze. Tak. Były koloru głębokiego fioletu i połyskiwały jakby złotem. Odsunęła się przestraszona od lustra zakrywając usta i kilka razy zamrugała. Może to sen? Przecież ona nie używa żadnych soczewek, nic. Więc jak… Na myśl o drugiej dziwnej sprawie spokojnie usiadła na podłogę w łazience i lekko się do siebie uśmiechnęła. Przecież dzisiaj nie miała tego cholernego koszmaru! Nie obudziła się! Jak pięknie się ten dzień zaczyna. Osunęła się teraz tak, że leżała rozłożona na podłodze, na środku łazienki. Długo wpatrywała się z wymalowanym uśmiechem na twarzy w sufit. Czuła się jak zbawiona. Jakby… Jakby odpuszczono jej dożywotnią karę więzienia. No… chyba można to do tego porównać. Taka lekka, taka piękna, wypełniona jedynie rozrywającym szczęściem.
   Wstała i popatrzyła jeszcze raz w lustro. Jakież te oczy są piękne! Mam nadzieję, że ta barwa już nigdy nie zgaśnie… pomyślała rozmarzona i wyszła z łazienki zapominając nawet po co tu przyszła. Szybko ubrała się i zeszła na dół do salonu. Włączyła telewizor. Ze zdumieniem mogła stwierdzić, że jakby… widzi wyraźniej? Nawet z tak dużej odległości. Co się tak naprawdę dzieje?
   Dobiegała już trzynasta. Courtney poszła do swojego pokoju, przebrała i umalowała się tak, by jak najbardziej przypominać wampira. Jej niesamowity kolor tęczówek sprzyjał jej przebraniu. Gotowa stojąc przed ogromnym lustrem szeroko się do siebie uśmiechnęła.
   Kiedy było już po piętnastej dziewczyna wyszła. Nie jechała dzisiaj autobusem. Chciała się przejść i zabłysnąć wszędzie swoim strojem. Miała dzisiaj wyjątkowy humor. Cała fruwała. Nic się nie liczyło, ponieważ ona właśnie uwolniła się od tej okropnej klątwy! To było jak marzenia, jak niespełniony sen. Już kilka razu dzisiaj próbowała się uszczypnąć. Za każdym razem bolało równie mocno. Miała już od tego na ręce widoczne czerwone ślady. Doszła do szkoły po szesnastej. Weszła na moment do pięknie ozdobionej strasznymi dekoracjami Sali, ale widząc, że osób jest mało, a i Kate jeszcze najwidoczniej nie przybyła wyszła ze szkoły, rozejrzała się dookoła i poszła w stronę cmentarza. Pamiętała przecież doskonale o tym, że miała się dzisiaj spotkać z tajemniczym Justinem. Dziś ta myśl nie napawała jej już takim lękiem. Była tym podniecona. Nie mogła się doczekać, aż znów go ujrzy. Tanecznym krokiem szła w kierunku cmentarza, a w słuchawkach płynęły jej nutki jednej z ulubiony piosenek (Natalia Kills – Watching You). Cudowny nastrój przerwał jej jednak dźwięk telefonu.
- Hej mała. A jednak idziesz! I gdzie ty do licha jesteś? Wszędzie cię szukam! – to była Kate.
- Hej… ale co? Wolniej! – krzyknęła do komórki nieco zakłopotana dziewczyna.
- Jezu, nie zadawaj głupich pytań. Impreza, szkoła, halloween?
- A tak! Może później wpadnę.
- Co? Wszystko dobrze? Widziałam cię przecież na sali. Sądziłam, że poszłaś do toalety, a Ciebie nie ma! Byłaś przecież w stroju.
-  Wiem, wiem, to tylko wymówka. Muszę się spotkać z takim gościem.
- Wymówka? Jakimś gościem? Boże, Court co się z tobą dzieje? Nie poznaję cię ostatnio – te ostatnie słowa zabrzmiały tak cicho, że Courtney z trudem je zrozumiała.
- Tak, wiem. Po prostu… - urwała. – Wiesz słońce, opowiem ci innym razem, teraz muszę kończyć. Wynagrodzę ci to wszystko jakoś.
- Przyjdź tu później. Koniecznie! Dobrze?
- Dobrze, obiecuję! Papa – rozłączyła się.
   W tym czasie właśnie przechodziła przez wielką bramę cmentarną. Na cmentarzu w jednym miejscu znajdowały się dwie ławki. Poszła tam i usiadła na jednej z nich. Nie musiała długo czekać. Za swoimi plecami usłyszała głos. Wstała i szybko odwróciła się w stronę nadchodzącego.
- Hej – uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Hej, matko, prawie cię nie poznałem. Co to za strój? Wybierasz się gdzieś?
- To tylko wymówka, żeby móc się z tobą spotkać – roześmiała się. – U mnie w szkole jest impreza halloweenowa. Z resztą później i tak obiecałam, że wpadnę.  A ty? Też w stroju?
- A tak! No… ja tak po prostu lubię – zaśmiał się.
- No to jeśli ci to nie robi… może wpadnie tam później ze mną? – Courtney dziwnie wypowiedziała te słowa. Nie leżało w jej naturze zapraszać chłopaka na imprezę.
- Hm… - zastanawiał się przez moment. Tak, chętnie z tobą pójdę – uśmiechnął się serdecznie.
- To świetnie!
- A co ty taka szczęśliwa dzisiaj? Nie boisz się już, że cię zgwałcę? – poruszył śmiesznie brwiami.
- Co? Czekaj… No pfffffff! Jak możesz – uderzyła go w ramię.
- Ał! Co ty! – złapał się za ramię i opadł na ławkę niby z bólu.
- Nie udawaj – wzruszyła obojętnie ramionami.
- Nie udaję! To naprawdę było mocne. Masz dziewczyno krzepę – przygryzł wargę. – O kur… - przerwał.
- Kurwa? – popatrzyła na niego.
- A ty możesz używać takich słów? – zapytał z dziwnym grymasem na twarzy na co Courtney odpowiedziała z kolejnym wybuchem śmiechu.
- Nie traktuj mnie jak dziecko! – machnęła ręką. – Widzę nie doceniasz mnie – zrobiła minkę smutnego psiaka, taką jaką robił Brawo zawsze, kiedy czegoś chciał i usiadła obok niego na ławce.
- Ile ty w ogóle masz lat? Piętnaście?
- No… Prawie.
- Prawie. Hm.. okej.
- No… - ucichli razem na chwilę.  – Słuchaj…
- Tak?
- Dzisiaj mi się już nie śnił – powiedziała z wahaniem.
- Mnie też nie… i te oczy…
- Oczy?
- Tak. Chyba nie myślisz, że to soczewki? – popatrzył na nią pokazując tym samym swoje równie niesamowite fioletowe tęczówki. Teraz patrzyli sobie w oczy. U siebie nawzajem widzieli w nich więcej niż normalny śmiertelnik mógłby sobie wyobrazić. Obydwojgu towarzyszył przy tym przeszywający dreszcz. Tak, jakby w oczach drugiej osoby można było zobaczyć jej życie. To, co czuje. Trwali w tym stanie – wpatrując  sobie w oczy, dłużej niż mogli przypuszczać. Obaj ocknęli się z tego z drgnięciem i potrząśnięciem głową.
- Justin… co to było?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział spokojnie, ale nadal oszołomiony tym, co przed chwilą się wydarzyło.
- Opowiedz mi! Wszystko co wiesz! W końcu po to tu jesteśmy! – wykrzyczała podniecona, a jej oczy aż cisnęły w niego iskrami.
- Dobrze, dobrze, ale najpierw uspokój się ty mały demonie – zaśmiał się i usiadł wygodniej. – Więc słyszałaś zapewne o czarownicach, elfach, wampirach, wilkołakach i chuj wie czym jeszcze?
- O tak! Kocham te stworzenia.
- A więc kiedyś… jeszcze w średniowieczu narodziła się czarownica. Kobieta piękna jak księżyc w pełni, lecz równie pełna mroku, jak noc bez niego. Skąd to wiem? Otóż po wyjściu za mąż urodziła dzieci – piękne dwie bliźniaczki. Nauczyła je wszystkiego, czego umiała. Całej czarnej magii. Jej mąż wspierał ją w tym wszystkim co robiła. I choć to nie była rodzina święta – bo wręcz odwrotnie, przepełniona była miłością. Córki, jak nakazała ich matka, zaczęły spisywać wszystko co się działo za ich żywota i dalej przekazały tę tradycję swoim dzieciom i tak to się potoczyło. Niestety w czasie drugiej wojny światowej większość naszej rodziny rozproszyła się po świecie. Zaginęli lub zginęli. Ja wiem o tym wszystkim, ponieważ mój dziadek od początku już niczego nie ukrywał. Przeczuwał, że zbliża się „ten czas” i o wszystkim mi mówił. Ja jeszcze wtedy tego nie rozumiałem. Nie wierzyłem w żadne jego słowo. Byłem chyba… w twoim wieku, kiedy zmarł. Teraz dopiero to wszystko zaczyna do mnie docierać… rozumiesz chyba?
- Tak, rozumiem. Powiedz… ty masz te wszystkie księgi? – zapytała trochę niepewnie.
- Niestety nie. Mam niektóre części, w tym najstarszą. Stąd wiem o czarownicy Salinie, bo tak miała na imię. A ty… musisz być pewnie jedną z nas.
- Jedną z was? Ja nic o tym wszystkim nie wiedziałam – spuściła wzrok.
- Więc ja ci mówię to, co wiem. Te nasze sny z pewnością nie były przypadkowe. Może nasi przodkowie próbowali nas dzięki nim połączyć? Nie wiem. Ale mam przeczucie, że teraz razem będzie nam jakoś łatwiej.
- O tak. Mam taką nadzieję. Hm… opowiedz mi może coś o tym rodzie? Albo o sobie!
- O mnie? Nie wiem, czy jest coś do gadania. Wróciłem do rodzinnych stron. Właśnie tutaj. Sam urodziłem i wychowałem się w Stanach, ale do Polski zawsze coś mnie ciągnęło. Wcześniej byłem już tu kilka razy. Dziadek dużo opowiadał mi o tym kraju. I to byłoby chyba na tyle – uśmiechnął się.
- Jak to się stało, że ja nic nie wiem o tym rodzie?
- Mnie pytasz? Przecież dopiero co się poznaliśmy. Ale wygląda na to, że jesteśmy krewnymi… - powiedział ze smutkiem w głosie.
- O! To dobrze chyba – dobrze? pomyślał Justin. Przecież to znaczy, że… nie! Nie wolno mi tak myśleć. Westchnął i wstał.
- Już dochodzi dziewiętnasta, chodźmy stąd – faktycznie było już strasznie ciemno, ale ich oczy już zdążyły się przyzwyczaić do panującego wokół mroku. Z resztą zapalone znicze rozświetlały pięknie cały cmentarz tworząc tym samym niesamowitą atmosferę jakby tajemniczości i… czegoś, czego oboje nie byli wstanie zrozumieć.
- Faktycznie, jejku – Courtney  spojrzała na telefon. – To teraz impreza – uśmiechnęła się przygryzając przy tym wargę i puściła mu oczko. Właśnie teraz, gdy jej usta były czarne z fioletowym połyskiem i cieknącą z kącika sztuczną krwią, a jej piękne fioletowe teraz oczy podkreślały czarne jak smoła cienie i długie rzęsy ten gest wyglądał czarująco. Wstając poprawiła swoje i tak już dość roztrzepane długie włosy.
- Tak, oczywiście – Justin nie mógł się napatrzeć na jej piękne kształty. Długa czarna, obcisła suknia wcale tego nie ułatwiała.
   Courtney ruszyła pierwsza w kierunku szkoły, a za nią poszedł z początku trochę chwiejnym krokiem Justin. Całą drogę rozmawiali. Każdy opowiadał o sobie. Dzięki temu z słowa na słowo czuli się coraz bliżsi sobie, a przecież poznali się przedwczoraj.
 - Zabawimy się? – Courtney zatrzymała Justina i stanęła przed nim, a on spojrzał na nią pytająco. – Pokarzmy się tak jako para! – zaśmiał się.
- Serio chcesz?
- Jasne! – popatrzył na nią z łobuzerskim uśmiechem.
- Mogę prosić? – wyciągnął dłoń, a ona ujęła ją. Razem poszli do szkoły. Mieli zamiar już wchodzić do budynku, kiedy dziewczyna zatrzymała się i położyła dłoń na ustach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz