niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 4 Spotkanie


   Courtney szybko szła do domu, prawie biegła, ale to nie dlatego, że jako tako chciała uciec od miejsca, gdzie przed chwilą usłyszała takie szokujące rzeczy, tylko dlatego, że było jej strasznie zimno.
   Po kilku minutach wchodziła już do domu. Rozebrała się i pospiesznie poszła do kuchni, gdzie przygotowała sobie pyszne rozgrzewające mleczko z miodem i pierniki. Z takim zestawem poszła do swojego pokoju i owinięta miękki, puszystym, ciemnofioletowym kocykiem przytuliła się do Brawa  zaczęła czytać książkę. Tym razem strasznie trudno było jej się skupić. Treść była bardzo porywająca, ale wszystko jakby ją drażniło, nawet oddech jej ukochanego psiaka jej przeszkadzał. W końcu, gdy miała już dość usiłowania skupić się na czytaniu, wstała i włączyła głośno muzykę. Myślała, że to jakoś zagłuszy jej myśli i wspomnienia z ostatnich dwóch dni. Zaczęła tańczyć. Tym razem, dobra tancerka, poruszała się dziwnie i niezgrabnie. A to dlatego, że pod jej nogami przez cały ten czas plątał się Brawo. Śmiała się z tego wszystkiego, a gdy już była dość zmęczona, przebrała się w piżamkę i wsunęła pod kołdrę.
   Na zegarku była godzina 5:48. Hm… no wczoraj dość wcześnie poszłam spać, pomyślała Courtney rozciągając się w łóżku i ziewając przy tym. Nie chciało jej się już spać. Wstała i poszła do łazienki. Zaświecając lampkę przy lustrze i wpatrując się w swoje odbicie jakby zbladła. Jej oczy od urodzenia ciemnobrązowe były teraz… fioletowe? Co? Ale jak… Sztywna na całym ciele wpatrywała się w oczy odbijające się w lustrze. Tak. Były koloru głębokiego fioletu i połyskiwały jakby złotem. Odsunęła się przestraszona od lustra zakrywając usta i kilka razy zamrugała. Może to sen? Przecież ona nie używa żadnych soczewek, nic. Więc jak… Na myśl o drugiej dziwnej sprawie spokojnie usiadła na podłogę w łazience i lekko się do siebie uśmiechnęła. Przecież dzisiaj nie miała tego cholernego koszmaru! Nie obudziła się! Jak pięknie się ten dzień zaczyna. Osunęła się teraz tak, że leżała rozłożona na podłodze, na środku łazienki. Długo wpatrywała się z wymalowanym uśmiechem na twarzy w sufit. Czuła się jak zbawiona. Jakby… Jakby odpuszczono jej dożywotnią karę więzienia. No… chyba można to do tego porównać. Taka lekka, taka piękna, wypełniona jedynie rozrywającym szczęściem.
   Wstała i popatrzyła jeszcze raz w lustro. Jakież te oczy są piękne! Mam nadzieję, że ta barwa już nigdy nie zgaśnie… pomyślała rozmarzona i wyszła z łazienki zapominając nawet po co tu przyszła. Szybko ubrała się i zeszła na dół do salonu. Włączyła telewizor. Ze zdumieniem mogła stwierdzić, że jakby… widzi wyraźniej? Nawet z tak dużej odległości. Co się tak naprawdę dzieje?
   Dobiegała już trzynasta. Courtney poszła do swojego pokoju, przebrała i umalowała się tak, by jak najbardziej przypominać wampira. Jej niesamowity kolor tęczówek sprzyjał jej przebraniu. Gotowa stojąc przed ogromnym lustrem szeroko się do siebie uśmiechnęła.
   Kiedy było już po piętnastej dziewczyna wyszła. Nie jechała dzisiaj autobusem. Chciała się przejść i zabłysnąć wszędzie swoim strojem. Miała dzisiaj wyjątkowy humor. Cała fruwała. Nic się nie liczyło, ponieważ ona właśnie uwolniła się od tej okropnej klątwy! To było jak marzenia, jak niespełniony sen. Już kilka razu dzisiaj próbowała się uszczypnąć. Za każdym razem bolało równie mocno. Miała już od tego na ręce widoczne czerwone ślady. Doszła do szkoły po szesnastej. Weszła na moment do pięknie ozdobionej strasznymi dekoracjami Sali, ale widząc, że osób jest mało, a i Kate jeszcze najwidoczniej nie przybyła wyszła ze szkoły, rozejrzała się dookoła i poszła w stronę cmentarza. Pamiętała przecież doskonale o tym, że miała się dzisiaj spotkać z tajemniczym Justinem. Dziś ta myśl nie napawała jej już takim lękiem. Była tym podniecona. Nie mogła się doczekać, aż znów go ujrzy. Tanecznym krokiem szła w kierunku cmentarza, a w słuchawkach płynęły jej nutki jednej z ulubiony piosenek (Natalia Kills – Watching You). Cudowny nastrój przerwał jej jednak dźwięk telefonu.
- Hej mała. A jednak idziesz! I gdzie ty do licha jesteś? Wszędzie cię szukam! – to była Kate.
- Hej… ale co? Wolniej! – krzyknęła do komórki nieco zakłopotana dziewczyna.
- Jezu, nie zadawaj głupich pytań. Impreza, szkoła, halloween?
- A tak! Może później wpadnę.
- Co? Wszystko dobrze? Widziałam cię przecież na sali. Sądziłam, że poszłaś do toalety, a Ciebie nie ma! Byłaś przecież w stroju.
-  Wiem, wiem, to tylko wymówka. Muszę się spotkać z takim gościem.
- Wymówka? Jakimś gościem? Boże, Court co się z tobą dzieje? Nie poznaję cię ostatnio – te ostatnie słowa zabrzmiały tak cicho, że Courtney z trudem je zrozumiała.
- Tak, wiem. Po prostu… - urwała. – Wiesz słońce, opowiem ci innym razem, teraz muszę kończyć. Wynagrodzę ci to wszystko jakoś.
- Przyjdź tu później. Koniecznie! Dobrze?
- Dobrze, obiecuję! Papa – rozłączyła się.
   W tym czasie właśnie przechodziła przez wielką bramę cmentarną. Na cmentarzu w jednym miejscu znajdowały się dwie ławki. Poszła tam i usiadła na jednej z nich. Nie musiała długo czekać. Za swoimi plecami usłyszała głos. Wstała i szybko odwróciła się w stronę nadchodzącego.
- Hej – uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Hej, matko, prawie cię nie poznałem. Co to za strój? Wybierasz się gdzieś?
- To tylko wymówka, żeby móc się z tobą spotkać – roześmiała się. – U mnie w szkole jest impreza halloweenowa. Z resztą później i tak obiecałam, że wpadnę.  A ty? Też w stroju?
- A tak! No… ja tak po prostu lubię – zaśmiał się.
- No to jeśli ci to nie robi… może wpadnie tam później ze mną? – Courtney dziwnie wypowiedziała te słowa. Nie leżało w jej naturze zapraszać chłopaka na imprezę.
- Hm… - zastanawiał się przez moment. Tak, chętnie z tobą pójdę – uśmiechnął się serdecznie.
- To świetnie!
- A co ty taka szczęśliwa dzisiaj? Nie boisz się już, że cię zgwałcę? – poruszył śmiesznie brwiami.
- Co? Czekaj… No pfffffff! Jak możesz – uderzyła go w ramię.
- Ał! Co ty! – złapał się za ramię i opadł na ławkę niby z bólu.
- Nie udawaj – wzruszyła obojętnie ramionami.
- Nie udaję! To naprawdę było mocne. Masz dziewczyno krzepę – przygryzł wargę. – O kur… - przerwał.
- Kurwa? – popatrzyła na niego.
- A ty możesz używać takich słów? – zapytał z dziwnym grymasem na twarzy na co Courtney odpowiedziała z kolejnym wybuchem śmiechu.
- Nie traktuj mnie jak dziecko! – machnęła ręką. – Widzę nie doceniasz mnie – zrobiła minkę smutnego psiaka, taką jaką robił Brawo zawsze, kiedy czegoś chciał i usiadła obok niego na ławce.
- Ile ty w ogóle masz lat? Piętnaście?
- No… Prawie.
- Prawie. Hm.. okej.
- No… - ucichli razem na chwilę.  – Słuchaj…
- Tak?
- Dzisiaj mi się już nie śnił – powiedziała z wahaniem.
- Mnie też nie… i te oczy…
- Oczy?
- Tak. Chyba nie myślisz, że to soczewki? – popatrzył na nią pokazując tym samym swoje równie niesamowite fioletowe tęczówki. Teraz patrzyli sobie w oczy. U siebie nawzajem widzieli w nich więcej niż normalny śmiertelnik mógłby sobie wyobrazić. Obydwojgu towarzyszył przy tym przeszywający dreszcz. Tak, jakby w oczach drugiej osoby można było zobaczyć jej życie. To, co czuje. Trwali w tym stanie – wpatrując  sobie w oczy, dłużej niż mogli przypuszczać. Obaj ocknęli się z tego z drgnięciem i potrząśnięciem głową.
- Justin… co to było?
- Nie mam pojęcia – odpowiedział spokojnie, ale nadal oszołomiony tym, co przed chwilą się wydarzyło.
- Opowiedz mi! Wszystko co wiesz! W końcu po to tu jesteśmy! – wykrzyczała podniecona, a jej oczy aż cisnęły w niego iskrami.
- Dobrze, dobrze, ale najpierw uspokój się ty mały demonie – zaśmiał się i usiadł wygodniej. – Więc słyszałaś zapewne o czarownicach, elfach, wampirach, wilkołakach i chuj wie czym jeszcze?
- O tak! Kocham te stworzenia.
- A więc kiedyś… jeszcze w średniowieczu narodziła się czarownica. Kobieta piękna jak księżyc w pełni, lecz równie pełna mroku, jak noc bez niego. Skąd to wiem? Otóż po wyjściu za mąż urodziła dzieci – piękne dwie bliźniaczki. Nauczyła je wszystkiego, czego umiała. Całej czarnej magii. Jej mąż wspierał ją w tym wszystkim co robiła. I choć to nie była rodzina święta – bo wręcz odwrotnie, przepełniona była miłością. Córki, jak nakazała ich matka, zaczęły spisywać wszystko co się działo za ich żywota i dalej przekazały tę tradycję swoim dzieciom i tak to się potoczyło. Niestety w czasie drugiej wojny światowej większość naszej rodziny rozproszyła się po świecie. Zaginęli lub zginęli. Ja wiem o tym wszystkim, ponieważ mój dziadek od początku już niczego nie ukrywał. Przeczuwał, że zbliża się „ten czas” i o wszystkim mi mówił. Ja jeszcze wtedy tego nie rozumiałem. Nie wierzyłem w żadne jego słowo. Byłem chyba… w twoim wieku, kiedy zmarł. Teraz dopiero to wszystko zaczyna do mnie docierać… rozumiesz chyba?
- Tak, rozumiem. Powiedz… ty masz te wszystkie księgi? – zapytała trochę niepewnie.
- Niestety nie. Mam niektóre części, w tym najstarszą. Stąd wiem o czarownicy Salinie, bo tak miała na imię. A ty… musisz być pewnie jedną z nas.
- Jedną z was? Ja nic o tym wszystkim nie wiedziałam – spuściła wzrok.
- Więc ja ci mówię to, co wiem. Te nasze sny z pewnością nie były przypadkowe. Może nasi przodkowie próbowali nas dzięki nim połączyć? Nie wiem. Ale mam przeczucie, że teraz razem będzie nam jakoś łatwiej.
- O tak. Mam taką nadzieję. Hm… opowiedz mi może coś o tym rodzie? Albo o sobie!
- O mnie? Nie wiem, czy jest coś do gadania. Wróciłem do rodzinnych stron. Właśnie tutaj. Sam urodziłem i wychowałem się w Stanach, ale do Polski zawsze coś mnie ciągnęło. Wcześniej byłem już tu kilka razy. Dziadek dużo opowiadał mi o tym kraju. I to byłoby chyba na tyle – uśmiechnął się.
- Jak to się stało, że ja nic nie wiem o tym rodzie?
- Mnie pytasz? Przecież dopiero co się poznaliśmy. Ale wygląda na to, że jesteśmy krewnymi… - powiedział ze smutkiem w głosie.
- O! To dobrze chyba – dobrze? pomyślał Justin. Przecież to znaczy, że… nie! Nie wolno mi tak myśleć. Westchnął i wstał.
- Już dochodzi dziewiętnasta, chodźmy stąd – faktycznie było już strasznie ciemno, ale ich oczy już zdążyły się przyzwyczaić do panującego wokół mroku. Z resztą zapalone znicze rozświetlały pięknie cały cmentarz tworząc tym samym niesamowitą atmosferę jakby tajemniczości i… czegoś, czego oboje nie byli wstanie zrozumieć.
- Faktycznie, jejku – Courtney  spojrzała na telefon. – To teraz impreza – uśmiechnęła się przygryzając przy tym wargę i puściła mu oczko. Właśnie teraz, gdy jej usta były czarne z fioletowym połyskiem i cieknącą z kącika sztuczną krwią, a jej piękne fioletowe teraz oczy podkreślały czarne jak smoła cienie i długie rzęsy ten gest wyglądał czarująco. Wstając poprawiła swoje i tak już dość roztrzepane długie włosy.
- Tak, oczywiście – Justin nie mógł się napatrzeć na jej piękne kształty. Długa czarna, obcisła suknia wcale tego nie ułatwiała.
   Courtney ruszyła pierwsza w kierunku szkoły, a za nią poszedł z początku trochę chwiejnym krokiem Justin. Całą drogę rozmawiali. Każdy opowiadał o sobie. Dzięki temu z słowa na słowo czuli się coraz bliżsi sobie, a przecież poznali się przedwczoraj.
 - Zabawimy się? – Courtney zatrzymała Justina i stanęła przed nim, a on spojrzał na nią pytająco. – Pokarzmy się tak jako para! – zaśmiał się.
- Serio chcesz?
- Jasne! – popatrzył na nią z łobuzerskim uśmiechem.
- Mogę prosić? – wyciągnął dłoń, a ona ujęła ją. Razem poszli do szkoły. Mieli zamiar już wchodzić do budynku, kiedy dziewczyna zatrzymała się i położyła dłoń na ustach.

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 3 Zakupy

   Dziś dzień na Halloweenowe zakupy, westchnęła Courtney. Trzeba kupić brakujące części do kostiumu. W końcu to już jutro…
   Courtney szybko napisała do Kate: Widzimy się za 10 minut w kawiarni „Poezja”. Gdy tylko dostała sms z odpowiedzią, natychmiast pośpiesznie założyła kurtkę i buty, wzięła torebkę i poszła w stronę umówionego miejsca.
   Udało jej się dojść przed Kate. Zajęła więc ulubione miejsce przyjaciółek i czekała.
- No wreszcie! – zawołała roześmiana Courtney. – Już myślałam, że się nie doczekam.
Przytuliły się na powitanie.
- Przepraszam! Miałam małą sprzeczkę z bratem – usiadły.
- Ale już dobrze?
- O tak! To nic takiego. Ale teraz ty opowiadaj! – zachęciła Kate.
- Ale… o czym?
- No o tym co mi przez telefon mówiłaś głuptasie. Co się stało?
- A no tak! Em… chodzi o to tylko, że… co noc śni mi się taki sen. Wiem, że to naprawdę głupie i ewnie dostaję już od tego świra, ale to już mnie męczy! Budzę się o tej samej godzinie, co do minuty! I towarzyszy mi przy tym paniczny krzyk. Często mama musi przychodzić do mnie obudzona i uspokajać mnie. Nie mogę spać, bo potem zwykle przez następne godziny rozmyślam nad tym.
- Co ty mówisz? O czym ten sen?
- No… idę długim, ciemnym korytarzem i jakiś koleś mnie śledzi no i… potem zaczyna mnie gonić i w końcu łapie mnie… I na tym to koniec.
- I się budzisz?
- Tak.
- Patrzyłaś w senniku co to może oznaczać?
- Nie, ja…
- A więc sprawdzimy to!
- Ale wczoraj… ten koleś…
- Co? Jaki? Mówisz zagadkami Court.
- Nie nic – lepiej, żeby to pozostało tylko dla mnie. Mimo wszystko może pomyśli, że zwariowałam!
- Na pewno? Wiesz, że jakby co możesz mi o wszystkim powiedzieć. Ja sama nie będę się aż tak dopytywać, spokojnie, wiem, że tego nie lubisz.
- Dziękuję ci i wiem o tym – przytuliły się mocno. – A co z tymi zakupami? Idziemy?
- A jak! Ruszamy!
   Poszły na deptak, gdzie w zwyczaju miały robić zakupy. Najlepszych sklepów było tam pod dostatkiem. Odwiedziły pierwszy sklep, drugi, czwarty, siódmy…
   Kupiły sobie niemalże identyczne stroje wampirów. Idealnie.
- Kochanie ja muszę iść – odezwała się Kate gdy szły tak środkiem długiego deptaka. – Mama mi pisze, że mam wracać, bo niby mnie potrzebuje.
- Nie ma sprawy niunia – uścisnęły się mocno na pożegnanie. – Leć.
   Kate poszła. Courtney teraz sama szła przed siebie. Deptak był strasznie długi. Boże zmiłuj się! Czy on nie ma końca? myślała. Przyspieszyła. Zresztą i tak teraz, gdy miała już cały kompletny strój nie miała tu już nic do roboty. Zaczęło się ściemniać , ale ludzi nawet o tej porze nie brakło. Nagle poczuła czyjeś dłonie na swoich biodrach. Tak, jakby chciały, by ona odsunęła się na bok. Przestraszona drgnęła i natychmiast odwróciła się.
- Przepraszam, ja… - Courtney znała tę twarz. Był to ten sam mężczyzna, którego spotkała wczoraj w markecie. To było dziwne… Poniekąd cała sytuacja przypominała jej ten moment ze snu…
- Nic się nie stało – zaśmiała się nieśmiało. – Oko za oko, ząb za ząb. Zrewanżowani.
- Co? Ach tak! Teraz sobie przypominam. Miałem dziwne wrażenie, że cię znam. Potknęliśmy się o siebie wczoraj? Nie poznałem cię w tym dochodzącym półmroku.
- Tak, ma pan rację.
- Proszę, nie mów do mnie „pan” – zaśmiał się. – Czuję się przez to stary.
- Przepraszam w takim razie. A więc jak?
- Justin. Mam na imię Justin. Miło mi – uśmiechnął się serdecznie.
- Courtney, mi również – w jej oczach mimo ciemności Justin zauważył smutek.
- Coś się stało?
- Nie… czemu pytasz?
- To widać. Coś się stało.
- Co? Co ty mówisz? Nawet… nie zrozumiałbyś.
- Ale mogę się postarać, może usiądziemy? – Courtney skinęła głową i obaj ruszyli w stronę rynku, który był całkiem nie daleko. Nie szli dłużej, niż 2 minuty. Razem usiedli na ławce przy pięknej, podświetlanej na niebiesko i biało fontannie.
- Więc… taki sen…
- Sen? – przerwał jej nieco zdziwiony z niewiadomego powodu Justin.
- Tak. Sen. On.. był taki realny!
- Skąd ja to znam – Justin zamyślił się i z twarzą cez wyrazu odwrócił się i dość długo wpatrywał się w lśniącą, krystalicznie czystą wodą i mnóstwo złotych i srebrnych monet w niej. W końcu ciszę przerwała zniecierpliwiona dziewczyna:
- Co Ty mówisz?
- Tak… Mam sen, w którym idę korytarzem i śledzę pewną piękną niewiastę – spojrzał na nią z dwuznacznym uśmiechem.
- Ja jestem tą dziewczyną?
- Nie wiem. Wydaję mi się, że tak. Tak mówi przepowiednia – znowu spojrzał na wodę.
- Przepowiednia? Jaka przypowiednia? Człowieku, co to za kit?! – wstała, a on spokojnie odparł.
- Dwoje ludzi jednakowo naznaczonych, spotka się gdy blask księżyca oświetli im drogę – cytując słowa spojrzał na piękny księżyc wznoszący się po łuku i lśniący coraz to bardziej rozświetlając jesienny wieczór. – Wtedy razem będą mogli dopełnić przeznaczenie – mówił z poważnym wyrazem twarzy dokładnie podkreślając każde słowo, ale jego głos brzmiał gładko, pięknie jak nigdy dotąd.
- Słucham? – Court nie mogła napatrzeć się na chłopaka. Jej twarz wyrażała zdziwienie, jakby niedowierzanie. Mimo tego i mimo swojej woli uwierzyła w każde wypowiedziane przez niego słowo.
- Opowiedziałbym ci o tym… ale na spokojnie. Ta sprawa potrzebuje więcej czasu. Zdecydowanie więcej. Co ty na to, żebyśmy się spotkali?
- Spotkali? Ale…
- Nic ci nie zrobię, nie musisz się o nic bać, tylko porozmawiamy, jeśli chcesz, możesz sama wybrać miejsce.
- Tak, tak, przepraszam. Może cmentarz? – Courtney nigdy nie była ufna co do obcych, zwłaszcza, kiedy poznała ich dzień wcześniej przez przypadek! A może to los tak chciał? Może to prawda, co powiedział? A może to zwykły psychopata… Mimo wątpliwości dziewczyna, ku swojemu późniejszemu zdziwieniu, zgodziła się.
- Na cmentarzu? – chłopak wyglądał na nieco zdziwionego, ale jednocześnie jakby uradowanego jej wyborem. – Jasne! To cmentarz – odpowiedział już trochę spokojniej. – Czy godzina siedemnasta ci odpowiada?
- Tak, oczywiście. Wiesz co, właśnie dostałam sms’a od mamy, że mam wracać – zawahała się podchodząc bliżej niego i szybko zrobiła stanowczy krok w tył.
- Dobrze, już faktycznie późno, no i ciemno. Idź –zaśmiał się z niewiadomego dla Courtney powodu na co ona spuściła wzrok, a tego oczywiście Justin w tych ciemnościach nie był w stanie dojrzeć.
- To do jutra – powiedziała cofając się i odwracając.
- Do jutra – krzyknął za nią, bo ona była już niestety dalej niż bliżej. Szybkie chody, pomyślał złośliwie i odwracając się poszedł spokojnie w swoją stronę.
   Courtney wracając do domu miała głowę pełną myśli. Co jeśli on kłamie i jutro z ich spotkania nie wyjdzie nic dobrego? Jeśli to człowiek chory na umyśle? No cóż… w każdym razie tym razem musi w pełni zaufać losowi i swojej intuicji. Jeśli to prawda to… ho ho!

   Pospiesznie szykowała przepranie na jutrzejszy bal, sprawdziła jeszcze tylko Facebooka i swoje blogi i wskoczyła do łóżka.

Rozdział 2 Tajemniczy

   To była jej przyjaciółka Kate. Tak bardzo jej teraz potrzebowała! Chciała jej się wyżalić, powiedzieć, co jej na sercu leży, wiedziała, że jej może w pełni zaufać. Szybko podbiegła do telefonu i odebrała.
- Hej skarbie! – niemalże wykrzyczała do słuchawki. Jak zawsze potrafiła czymś takim postawić człowieka na nogi.
- Hej mała.
- I jak tam u ciebie?
- Tak się cieszę, że cię słyszę mała, jak zawsze wybierasz dobry moment…
- Ja też się cieszę, ale… coś się stało? – w jej głosie dało się wyczytać niepokój.
-  Niestety – głos Courtney posmutniał – ale to nie rozmowa na telefon.
- A jutro w szkole mi może powiesz?
- Nie, nie słonko, za mało czasu będzie. Musimy się spotkać i wtedy na spokojnie ci wszystko wyjaśnię.
- Hm… No chyba masz rację. Tak będzie lepiej, a może wpaść dzisiaj do ciebie?
- Dzisiaj? Dzisiaj nie… Nie mam siły na nic.
- Ach… rozumiem.
- W ogóle w jakiej sprawie dzwonisz?
- Chciałam tylko zapytać za co się przebierasz na tą dyskotekę Halloweenową? – dyskotekę? Jaką…? O Jezu! Na śmierć zapomniałam! Przecież planowałyśmy ją już tak dawno temu i tyle czasu na to poświęciłyśmy…
- Boże najdroższy, wyleciało mi to z głowy! Ja… odpuszczę ją sobie chyba – zawahała się.
- Co? Z tobą to chyba serio coś ostatnio nie tak. Cały czas z głową w chmurach. Istna marzycielka! I nie. Ty się tak łatwo nie wykręcisz. Siłą ci te kły do gęby wcisnę! To ci dobrze zrobi.
- Może masz rację…
- Nie gadaj głupot. Ja zawsze mam rację. A teraz już daję Ci spokój. Do jutra mała, trzymaj się.
- Do jutra – odłożyła komórkę.
   Courtney wzięła łyka herbaty i zjadła ciacho. O! ta to umie piec, pomyślała śmiejąc się w duchu.
Schodząc na dół usłyszała głos Agaty – jej mamy.
- Jedziemy z Alexem na zakupy, potrzebujesz czegoś? – Alex to jej młodszy jedenastoletni brat. Czy tylko my musimy mieć takie dziwne imiona? Takie niepolskie? zastanawiała się. Rozumiała, że jej ojciec Michael pochodzi ze Stanów i to pewnie on wybierał imiona, ale mimo wszystko czasem się z tego śmiała.
- Jadę z wami – odpowiedziała stanowczo.
- A lekcje zrobione?
- Już dawno!
- No dobrze, to idźcie do samochodu.
W radiu puszczono ulubioną piosenkę dziewczyny, zrobiła głośniej.
- Ej! Ale bez przesady córka!
- No mamo, tylko jedna piosenka!
- I co z tego? Zaraz rób mi to ciszej!
- Przecież już koniec – westchnęła i zrobiła ciszej.
   Dojechali na miejsce. Courtney wzięła torebkę  i poszła za mamą i bratem do marketu. Alex pchał wózek, a mama wkładała do niego wszystkie potrzebne produkty. Ja tylko jak głupia za nimi łażę, żaliła się sobie dziewczyna. Ale no cóż. Sama przecież tego chciała.
- Mamo, mogę orzeszki?
- Orzeszki?
- Tak, tak, orzeszki.
- Przecież mamy w domu dwie paczki.
- No, ale tych nie mamy.
- Musisz mieć każdy rodzaj i smak?
- Muszę.
- Nie. Chodź do kasy.
- Oj mamo, 5 złotych cię nie zbawi.
- Nie zbawi? Wiesz ile ja na takie głupie orzeszki pracuję?
- Oj no prooszę! – dziecinnie przedłużyła.
- Ech, no dobrze, ale ja już idę do kasy, a ty zaraz wracasz – powiedziała i szybko odeszła.
   Courtney ruszyła w stronę półek, gdzie znajdowały się orzeszki. Hollowenowa promocja, dwa w cenie jednego, z zastanowieniem przeczytała dziewczyna. Courtney łowczyni promocji! O tak! Zaśmiała się sama do siebie i wzięła dwie paczki. Mama będzie dumna.
   Odwracając się nie zauważyła, że stał za nią mężczyzna. W pośpiechu wpadła na niego i jej biedne orzeszki wraz z jego zakupami, które trzymał w ręce spadły na podłogę. Twarz Courtney zlał rumieniec. Szybko rzuciła się mężczyźnie pod nogi i zaczęła zbierać porozrzucane orzeszki, on zrobił to samo.
- Tak bardzo przepraszam! Spieszyłam się, nie zauważyłam, że… - przerwał jej.
- Oj nic się nie stało – śmiał się. – To ja powinienem panienkę przepraszać. – Panienkę? Z jakiej epoki ten koleś się urwał?
   Oboje wstali. Teraz Courtney mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Był wysoki, miał piękne brązowe włosy w świetle lamp połyskiwały złotem, choć pewnie latem w słońcu efekt z pewnością byłby lepszy. Jego brązowe tęczówki mieniły się lekko jakby kocim zielonym, w tych oczach było coś smutnego…  Ogółem wygląda może na jakieś dziewiętnaście lat. Było w nim coś znajomego.
- Nic mi nie jest, czyli.. w sumie nic się nie stało – zaśmiała się trochę sztywno. Nie tak miało to wyjść.
- Ach tak? – przez cały czas się uśmiechał.
- Tak, dokładnie, przepraszam, ja muszę już iść, mama pewnie już czeka, do widzenia – szybko od niego odeszła, wręcz pobiegła do kasy. On był… nie.
- Jestem! – krzyknęła do mamy. Ona tylko bez słowa zapłaciła za zakupy i wszyscy trzej – ona, mama i Alex poszli z reklamówkami do samochodu.
   Courtney przez całą drogę siedziała cicho, rozmyślała o tym co się wydarzyło, o tym co czuła, gdy z nim przez tą małą chwilkę rozmawiała. Nie mogła pojąć tego dziwnego uczucia jakby… niezrozumiałej więzi z nim. Jego oczy… był w nich ten poniekąd podniecający błysk. To też sprawiało, że czuła, iż zna go bardzo dobrze, że jest z nim jakoś związana. Ależ to niedorzeczne! Pomyślała i szybko ocknęła się z trawiącego zamyślenia. To był przecież przypadkowy koleś, którego widziała pierwszy raz na oczy i którego pewnie już nigdy nie zobaczy. Pewnie nie był stąd. Dało się usłyszeć trochę jakby amerykańskiego akcentu. Tak czy siak lepiej będzie zostawić to wydarzenie, pozwolić mu odpłynąć w niepamięć.
   Wtem samochód się zatrzymał. Courtney drgnęła gwałtownie wyrwana z zamyślenia. Pospiesznie wyszła z samochodu i pobiegła do swojego pokoju.
   Na jej łóżku leżał jej ukochany psiak – Brawo. Nie specjalnie umiała dobierać imiona, ale to od razu jej się spodobało. Oryginalne, wyjątkowe, pasujące do tego zabawnego stworzenia. Czworonóg na jej widok zerwał się natychmiast z posłania i ruszył w jej stronę. Dziewczyna o mało co nie przewróciła się w drzwiach. Weszła do środka zamykając za sobą drzwi i położyła się na miękkim, puszystym dywanie. Brawo miał ją teraz całą dla siebie. Machał radośnie ogonem i lizał ciepłym językiem chłodną od zimna panującego na dworze twarz Courtney. Gdy ten się uspokoił ona gorąco przytuliła się do jego miękkiej sierści. Był to młodziutki owczarek szetlandzki o marmurkowym umaszczeniu.
   Pies był jej najlepszym przyjacielem. Często śmiała się z Kate, że jeśli tak dalej będzie, to Court zostanie starą panną z psem. Bowiem często nazywała Brawo swoim mężem, nawet razem sypiali. Ona często mu się wyżalała, wylewała mu swoje troski. On to rozumiał. Wiedziała to. Czytała to z jego ślicznych okrągłych, błyszczących oczu.
   Tak leżąc przytulona do swojego przyjaciela zasnęła, było jej choć na chwilę dobrze.


   W nocy znów się obudziła. Krzyk zbudził biednego psa. Courtney była cała obolała. Nie zawsze zasypiała na tak długo na podłodze. Musiała wstać, ubrać piżamę i położyła się do łóżka, a za nią wskoczył Brawo. Nie zajmowała się tym razem zbędnym rozmyślaniem. Wnet zasnęła.

Rozdział 1 Krzyk


   Courtney obudziła się w nocy z krzykiem. Znowu to samo, pomyślała. Co się z nią dzieje? Spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę 01:47. Już od kilku dobrych tygodni śnił jej się ten sam fatalny sen: szła długim, ciemnym korytarzem, czuła, że ktoś ją śledzi, jakaś bestia… nie, to był człowiek, jego mrożący krew w żyłach oddech czuła aż na swojej skórze. Słyszała jego ciężkie kroki, on głośno chrząknął, wtedy ona przyspieszała, a obcy za nią. Niestety on za każdym razem okazywał się być szybszy i silniejszy. Doganiał ją. Mocno i poniekąd aż boleśnie ściskał swoimi wielkimi dłońmi jej biodra. Wtedy właśnie ona z przerażającym krzykiem budziła się. Czasem zdarzało się nawet, że mama ją usłyszała, a wtedy zrywała się z łóżka i biegła do swojej małej córeczki na pomoc.
   Tak nie było tym razem. Miała zamknięte drzwi od pokoju i wszyscy widocznie byli pogrążeni w głębokim śnie. Też nie chciała nikogo budzić. Położyła się z powrotem, bo nawet nie zauważyła, że z przerażenia usiadła. Próbując zasnąć pogrążyła się we własnej fantazji, swoim świecie, swoich myślach.
   Dlaczego to tak było, że zawsze, noc w noc budziła się o tej samej godzinie? Nie rozumiała tego, ale widocznie była tym faktem podniecona i jednocześnie przestraszona. Ona przecież w żadnym wypadku nie wierzyła w przypadki! O nie! Z pewnością Pan wybrał ją do wypełnienia na tym świecie ważnej misji, przez te sny miała odczytać ważne informacje. Nie! To duchy owładnęły jej ciałem! Sam Książę Ciemności wskazał na nią by mogła dopełnić jego piekielnego planu! O tak! To jej z pewnością jak najbardziej odpowiadało. To jego oddech czuła co noc na swojej skórze, to jego ręce tak mocno ściskały jej biodra…
   W końcu po głębokich rozmyślaniach i zdaniu sobie sprawy z faktu, że dobiega już 3:00, a jutro przecież szkoła, zasnęła.
   Rano babcia obudziła ją jak zawsze o 6:30. Tak strasznie jej się nie chciało!  No ale cóż. Nie zwlekając dłużej, szybko zerwała się z łóżka i odtańczyła pobudzająco – rozciągający taniec. Ubrała się i pospiesznie zeszła na dół. Zjadła śniadanie i poszła do łazienki. Wyszła szybko i pobiegła na przystanek autobusowy. Tam autobus już na nią czekał.
- Jak zawsze spóźniona! – zaśmiał się kierowca i posłał jej serdeczny uśmiech, na co ona odpowiedziała tym samym i usiadła na miejscu najbliżej niego. Czasem gdy się nie uczyła, lub nie czytała lubiła porozmawiać z tym sympatycznym człowiekiem. Był to nie stary, bo około czterdziestoletni wdowiec z dwójką adoptowanych dzieci. Wiedziała to, ponieważ przyjaźnił się kiedyś z jej ojcem, kiedyś, kiedy jeszcze z nią mieszkał. Pan Skomski, bo tak się nazywał, często u nich bywał ze swoją żoną. Potem rodzice się rozstali i jedyny kontakt jaki im został to te chwile w autobusie, bo naprawdę lubiła starego przyjaciela rodziny, a tamte czasy pamięta jak przez mgłę, bo miała wtedy przecież zaledwie pięć lat.
   W szkole było ciężko, nie mogła się skupić na żadnej lekcji. Istne tortury!
   Wróciła do domu i rzucając torbę pod krzesło, usiadła przy stole. Babcia podała jej obiad i Courtney zaczęła jeść. Szybko zjadła i pobiegła do swojego pokoju. Bezsilnie opadła na łóżko i zaczęła cichutko szlochać. Nie wiedziała co robić, była w naprawdę ciężkim stanie psychicznym. Czuła, że słabnie z dnia na dzień, że lada chwila wszystko się zawali.
Kiedy była już w stanie cokolwiek robić, zabrała się za lekcje. Nic specjalnego… Jakieś nudne zadania z matmy i wypracowanie z historii o starożytnej Grecji. Tak zleciały jej kolejne dwie godziny życia. Tak było codziennie. Ktoś zapukał.
- Proszę! – zawołała. Do pokoju weszła babcia z ciepłą herbatką i ciasteczkami.
- Proszę wnusiu,  to na naukę – puściła jej oczko i z uśmiechem wyszła. Courtney zdążyła jedynie odwzajemnić uśmiech i wymamrotać ledwie dosłyszalne „dziękuję babciu”.
   Długo jeszcze jej to nie zajęło. Spakowała wszystko co potrzebne na jutro, włączyła radio i z herbatką usiadła wygodnie w fotelu. Chwilę relaksu przerwał jej dźwięk telefonu.


Witam

Postanowiłam po raz kolejny zacząć od nowa xddd
Chuj
Nie będę się rozpisywać, od razu wstawiam poprawione rozdziały
Kocham <3
/Angiee