piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 3 Zakupy

   Dziś dzień na Halloweenowe zakupy, westchnęła Courtney. Trzeba kupić brakujące części do kostiumu. W końcu to już jutro…
   Courtney szybko napisała do Kate: Widzimy się za 10 minut w kawiarni „Poezja”. Gdy tylko dostała sms z odpowiedzią, natychmiast pośpiesznie założyła kurtkę i buty, wzięła torebkę i poszła w stronę umówionego miejsca.
   Udało jej się dojść przed Kate. Zajęła więc ulubione miejsce przyjaciółek i czekała.
- No wreszcie! – zawołała roześmiana Courtney. – Już myślałam, że się nie doczekam.
Przytuliły się na powitanie.
- Przepraszam! Miałam małą sprzeczkę z bratem – usiadły.
- Ale już dobrze?
- O tak! To nic takiego. Ale teraz ty opowiadaj! – zachęciła Kate.
- Ale… o czym?
- No o tym co mi przez telefon mówiłaś głuptasie. Co się stało?
- A no tak! Em… chodzi o to tylko, że… co noc śni mi się taki sen. Wiem, że to naprawdę głupie i ewnie dostaję już od tego świra, ale to już mnie męczy! Budzę się o tej samej godzinie, co do minuty! I towarzyszy mi przy tym paniczny krzyk. Często mama musi przychodzić do mnie obudzona i uspokajać mnie. Nie mogę spać, bo potem zwykle przez następne godziny rozmyślam nad tym.
- Co ty mówisz? O czym ten sen?
- No… idę długim, ciemnym korytarzem i jakiś koleś mnie śledzi no i… potem zaczyna mnie gonić i w końcu łapie mnie… I na tym to koniec.
- I się budzisz?
- Tak.
- Patrzyłaś w senniku co to może oznaczać?
- Nie, ja…
- A więc sprawdzimy to!
- Ale wczoraj… ten koleś…
- Co? Jaki? Mówisz zagadkami Court.
- Nie nic – lepiej, żeby to pozostało tylko dla mnie. Mimo wszystko może pomyśli, że zwariowałam!
- Na pewno? Wiesz, że jakby co możesz mi o wszystkim powiedzieć. Ja sama nie będę się aż tak dopytywać, spokojnie, wiem, że tego nie lubisz.
- Dziękuję ci i wiem o tym – przytuliły się mocno. – A co z tymi zakupami? Idziemy?
- A jak! Ruszamy!
   Poszły na deptak, gdzie w zwyczaju miały robić zakupy. Najlepszych sklepów było tam pod dostatkiem. Odwiedziły pierwszy sklep, drugi, czwarty, siódmy…
   Kupiły sobie niemalże identyczne stroje wampirów. Idealnie.
- Kochanie ja muszę iść – odezwała się Kate gdy szły tak środkiem długiego deptaka. – Mama mi pisze, że mam wracać, bo niby mnie potrzebuje.
- Nie ma sprawy niunia – uścisnęły się mocno na pożegnanie. – Leć.
   Kate poszła. Courtney teraz sama szła przed siebie. Deptak był strasznie długi. Boże zmiłuj się! Czy on nie ma końca? myślała. Przyspieszyła. Zresztą i tak teraz, gdy miała już cały kompletny strój nie miała tu już nic do roboty. Zaczęło się ściemniać , ale ludzi nawet o tej porze nie brakło. Nagle poczuła czyjeś dłonie na swoich biodrach. Tak, jakby chciały, by ona odsunęła się na bok. Przestraszona drgnęła i natychmiast odwróciła się.
- Przepraszam, ja… - Courtney znała tę twarz. Był to ten sam mężczyzna, którego spotkała wczoraj w markecie. To było dziwne… Poniekąd cała sytuacja przypominała jej ten moment ze snu…
- Nic się nie stało – zaśmiała się nieśmiało. – Oko za oko, ząb za ząb. Zrewanżowani.
- Co? Ach tak! Teraz sobie przypominam. Miałem dziwne wrażenie, że cię znam. Potknęliśmy się o siebie wczoraj? Nie poznałem cię w tym dochodzącym półmroku.
- Tak, ma pan rację.
- Proszę, nie mów do mnie „pan” – zaśmiał się. – Czuję się przez to stary.
- Przepraszam w takim razie. A więc jak?
- Justin. Mam na imię Justin. Miło mi – uśmiechnął się serdecznie.
- Courtney, mi również – w jej oczach mimo ciemności Justin zauważył smutek.
- Coś się stało?
- Nie… czemu pytasz?
- To widać. Coś się stało.
- Co? Co ty mówisz? Nawet… nie zrozumiałbyś.
- Ale mogę się postarać, może usiądziemy? – Courtney skinęła głową i obaj ruszyli w stronę rynku, który był całkiem nie daleko. Nie szli dłużej, niż 2 minuty. Razem usiedli na ławce przy pięknej, podświetlanej na niebiesko i biało fontannie.
- Więc… taki sen…
- Sen? – przerwał jej nieco zdziwiony z niewiadomego powodu Justin.
- Tak. Sen. On.. był taki realny!
- Skąd ja to znam – Justin zamyślił się i z twarzą cez wyrazu odwrócił się i dość długo wpatrywał się w lśniącą, krystalicznie czystą wodą i mnóstwo złotych i srebrnych monet w niej. W końcu ciszę przerwała zniecierpliwiona dziewczyna:
- Co Ty mówisz?
- Tak… Mam sen, w którym idę korytarzem i śledzę pewną piękną niewiastę – spojrzał na nią z dwuznacznym uśmiechem.
- Ja jestem tą dziewczyną?
- Nie wiem. Wydaję mi się, że tak. Tak mówi przepowiednia – znowu spojrzał na wodę.
- Przepowiednia? Jaka przypowiednia? Człowieku, co to za kit?! – wstała, a on spokojnie odparł.
- Dwoje ludzi jednakowo naznaczonych, spotka się gdy blask księżyca oświetli im drogę – cytując słowa spojrzał na piękny księżyc wznoszący się po łuku i lśniący coraz to bardziej rozświetlając jesienny wieczór. – Wtedy razem będą mogli dopełnić przeznaczenie – mówił z poważnym wyrazem twarzy dokładnie podkreślając każde słowo, ale jego głos brzmiał gładko, pięknie jak nigdy dotąd.
- Słucham? – Court nie mogła napatrzeć się na chłopaka. Jej twarz wyrażała zdziwienie, jakby niedowierzanie. Mimo tego i mimo swojej woli uwierzyła w każde wypowiedziane przez niego słowo.
- Opowiedziałbym ci o tym… ale na spokojnie. Ta sprawa potrzebuje więcej czasu. Zdecydowanie więcej. Co ty na to, żebyśmy się spotkali?
- Spotkali? Ale…
- Nic ci nie zrobię, nie musisz się o nic bać, tylko porozmawiamy, jeśli chcesz, możesz sama wybrać miejsce.
- Tak, tak, przepraszam. Może cmentarz? – Courtney nigdy nie była ufna co do obcych, zwłaszcza, kiedy poznała ich dzień wcześniej przez przypadek! A może to los tak chciał? Może to prawda, co powiedział? A może to zwykły psychopata… Mimo wątpliwości dziewczyna, ku swojemu późniejszemu zdziwieniu, zgodziła się.
- Na cmentarzu? – chłopak wyglądał na nieco zdziwionego, ale jednocześnie jakby uradowanego jej wyborem. – Jasne! To cmentarz – odpowiedział już trochę spokojniej. – Czy godzina siedemnasta ci odpowiada?
- Tak, oczywiście. Wiesz co, właśnie dostałam sms’a od mamy, że mam wracać – zawahała się podchodząc bliżej niego i szybko zrobiła stanowczy krok w tył.
- Dobrze, już faktycznie późno, no i ciemno. Idź –zaśmiał się z niewiadomego dla Courtney powodu na co ona spuściła wzrok, a tego oczywiście Justin w tych ciemnościach nie był w stanie dojrzeć.
- To do jutra – powiedziała cofając się i odwracając.
- Do jutra – krzyknął za nią, bo ona była już niestety dalej niż bliżej. Szybkie chody, pomyślał złośliwie i odwracając się poszedł spokojnie w swoją stronę.
   Courtney wracając do domu miała głowę pełną myśli. Co jeśli on kłamie i jutro z ich spotkania nie wyjdzie nic dobrego? Jeśli to człowiek chory na umyśle? No cóż… w każdym razie tym razem musi w pełni zaufać losowi i swojej intuicji. Jeśli to prawda to… ho ho!

   Pospiesznie szykowała przepranie na jutrzejszy bal, sprawdziła jeszcze tylko Facebooka i swoje blogi i wskoczyła do łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz