Courtney
obudziła się w nocy z krzykiem. Znowu to samo, pomyślała. Co się z nią dzieje?
Spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę 01:47. Już od kilku dobrych
tygodni śnił jej się ten sam fatalny sen: szła długim, ciemnym korytarzem,
czuła, że ktoś ją śledzi, jakaś bestia… nie, to był człowiek, jego mrożący krew
w żyłach oddech czuła aż na swojej skórze. Słyszała jego ciężkie kroki, on
głośno chrząknął, wtedy ona przyspieszała, a obcy za nią. Niestety on za każdym
razem okazywał się być szybszy i silniejszy. Doganiał ją. Mocno i poniekąd aż
boleśnie ściskał swoimi wielkimi dłońmi jej biodra. Wtedy właśnie ona z
przerażającym krzykiem budziła się. Czasem zdarzało się nawet, że mama ją
usłyszała, a wtedy zrywała się z łóżka i biegła do swojej małej córeczki na
pomoc.
Tak nie
było tym razem. Miała zamknięte drzwi od pokoju i wszyscy widocznie byli
pogrążeni w głębokim śnie. Też nie chciała nikogo budzić. Położyła się z
powrotem, bo nawet nie zauważyła, że z przerażenia usiadła. Próbując zasnąć
pogrążyła się we własnej fantazji, swoim świecie, swoich myślach.
Dlaczego
to tak było, że zawsze, noc w noc budziła się o tej samej godzinie? Nie
rozumiała tego, ale widocznie była tym faktem podniecona i jednocześnie
przestraszona. Ona przecież w żadnym wypadku nie wierzyła w przypadki! O nie! Z
pewnością Pan wybrał ją do wypełnienia na tym świecie ważnej misji, przez te
sny miała odczytać ważne informacje. Nie! To duchy owładnęły jej ciałem! Sam
Książę Ciemności wskazał na nią by mogła dopełnić jego piekielnego planu! O
tak! To jej z pewnością jak najbardziej odpowiadało. To jego oddech czuła co
noc na swojej skórze, to jego ręce tak mocno ściskały jej biodra…
W końcu po
głębokich rozmyślaniach i zdaniu sobie sprawy z faktu, że dobiega już 3:00, a
jutro przecież szkoła, zasnęła.
Rano
babcia obudziła ją jak zawsze o 6:30. Tak strasznie jej się nie chciało! No ale cóż. Nie zwlekając dłużej, szybko
zerwała się z łóżka i odtańczyła pobudzająco – rozciągający taniec. Ubrała się
i pospiesznie zeszła na dół. Zjadła śniadanie i poszła do łazienki. Wyszła
szybko i pobiegła na przystanek autobusowy. Tam autobus już na nią czekał.
- Jak zawsze spóźniona! – zaśmiał się kierowca i
posłał jej serdeczny uśmiech, na co ona odpowiedziała tym samym i usiadła na
miejscu najbliżej niego. Czasem gdy się nie uczyła, lub nie czytała lubiła
porozmawiać z tym sympatycznym człowiekiem. Był to nie stary, bo około
czterdziestoletni wdowiec z dwójką adoptowanych dzieci. Wiedziała to, ponieważ
przyjaźnił się kiedyś z jej ojcem, kiedyś, kiedy jeszcze z nią mieszkał. Pan
Skomski, bo tak się nazywał, często u nich bywał ze swoją żoną. Potem rodzice
się rozstali i jedyny kontakt jaki im został to te chwile w autobusie, bo
naprawdę lubiła starego przyjaciela rodziny, a tamte czasy pamięta jak przez
mgłę, bo miała wtedy przecież zaledwie pięć lat.
W szkole
było ciężko, nie mogła się skupić na żadnej lekcji. Istne tortury!
Wróciła do
domu i rzucając torbę pod krzesło, usiadła przy stole. Babcia podała jej obiad
i Courtney zaczęła jeść. Szybko zjadła i pobiegła do swojego pokoju. Bezsilnie
opadła na łóżko i zaczęła cichutko szlochać. Nie wiedziała co robić, była w
naprawdę ciężkim stanie psychicznym. Czuła, że słabnie z dnia na dzień, że lada
chwila wszystko się zawali.
Kiedy była już w stanie cokolwiek robić, zabrała
się za lekcje. Nic specjalnego… Jakieś nudne zadania z matmy i wypracowanie z
historii o starożytnej Grecji. Tak zleciały jej kolejne dwie godziny życia. Tak
było codziennie. Ktoś zapukał.
- Proszę! – zawołała. Do pokoju weszła babcia z
ciepłą herbatką i ciasteczkami.
- Proszę wnusiu, to na naukę – puściła jej oczko i z uśmiechem
wyszła. Courtney zdążyła jedynie odwzajemnić uśmiech i wymamrotać ledwie
dosłyszalne „dziękuję babciu”.
Długo
jeszcze jej to nie zajęło. Spakowała wszystko co potrzebne na jutro, włączyła
radio i z herbatką usiadła wygodnie w fotelu. Chwilę relaksu przerwał jej
dźwięk telefonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz