piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział 2 Tajemniczy

   To była jej przyjaciółka Kate. Tak bardzo jej teraz potrzebowała! Chciała jej się wyżalić, powiedzieć, co jej na sercu leży, wiedziała, że jej może w pełni zaufać. Szybko podbiegła do telefonu i odebrała.
- Hej skarbie! – niemalże wykrzyczała do słuchawki. Jak zawsze potrafiła czymś takim postawić człowieka na nogi.
- Hej mała.
- I jak tam u ciebie?
- Tak się cieszę, że cię słyszę mała, jak zawsze wybierasz dobry moment…
- Ja też się cieszę, ale… coś się stało? – w jej głosie dało się wyczytać niepokój.
-  Niestety – głos Courtney posmutniał – ale to nie rozmowa na telefon.
- A jutro w szkole mi może powiesz?
- Nie, nie słonko, za mało czasu będzie. Musimy się spotkać i wtedy na spokojnie ci wszystko wyjaśnię.
- Hm… No chyba masz rację. Tak będzie lepiej, a może wpaść dzisiaj do ciebie?
- Dzisiaj? Dzisiaj nie… Nie mam siły na nic.
- Ach… rozumiem.
- W ogóle w jakiej sprawie dzwonisz?
- Chciałam tylko zapytać za co się przebierasz na tą dyskotekę Halloweenową? – dyskotekę? Jaką…? O Jezu! Na śmierć zapomniałam! Przecież planowałyśmy ją już tak dawno temu i tyle czasu na to poświęciłyśmy…
- Boże najdroższy, wyleciało mi to z głowy! Ja… odpuszczę ją sobie chyba – zawahała się.
- Co? Z tobą to chyba serio coś ostatnio nie tak. Cały czas z głową w chmurach. Istna marzycielka! I nie. Ty się tak łatwo nie wykręcisz. Siłą ci te kły do gęby wcisnę! To ci dobrze zrobi.
- Może masz rację…
- Nie gadaj głupot. Ja zawsze mam rację. A teraz już daję Ci spokój. Do jutra mała, trzymaj się.
- Do jutra – odłożyła komórkę.
   Courtney wzięła łyka herbaty i zjadła ciacho. O! ta to umie piec, pomyślała śmiejąc się w duchu.
Schodząc na dół usłyszała głos Agaty – jej mamy.
- Jedziemy z Alexem na zakupy, potrzebujesz czegoś? – Alex to jej młodszy jedenastoletni brat. Czy tylko my musimy mieć takie dziwne imiona? Takie niepolskie? zastanawiała się. Rozumiała, że jej ojciec Michael pochodzi ze Stanów i to pewnie on wybierał imiona, ale mimo wszystko czasem się z tego śmiała.
- Jadę z wami – odpowiedziała stanowczo.
- A lekcje zrobione?
- Już dawno!
- No dobrze, to idźcie do samochodu.
W radiu puszczono ulubioną piosenkę dziewczyny, zrobiła głośniej.
- Ej! Ale bez przesady córka!
- No mamo, tylko jedna piosenka!
- I co z tego? Zaraz rób mi to ciszej!
- Przecież już koniec – westchnęła i zrobiła ciszej.
   Dojechali na miejsce. Courtney wzięła torebkę  i poszła za mamą i bratem do marketu. Alex pchał wózek, a mama wkładała do niego wszystkie potrzebne produkty. Ja tylko jak głupia za nimi łażę, żaliła się sobie dziewczyna. Ale no cóż. Sama przecież tego chciała.
- Mamo, mogę orzeszki?
- Orzeszki?
- Tak, tak, orzeszki.
- Przecież mamy w domu dwie paczki.
- No, ale tych nie mamy.
- Musisz mieć każdy rodzaj i smak?
- Muszę.
- Nie. Chodź do kasy.
- Oj mamo, 5 złotych cię nie zbawi.
- Nie zbawi? Wiesz ile ja na takie głupie orzeszki pracuję?
- Oj no prooszę! – dziecinnie przedłużyła.
- Ech, no dobrze, ale ja już idę do kasy, a ty zaraz wracasz – powiedziała i szybko odeszła.
   Courtney ruszyła w stronę półek, gdzie znajdowały się orzeszki. Hollowenowa promocja, dwa w cenie jednego, z zastanowieniem przeczytała dziewczyna. Courtney łowczyni promocji! O tak! Zaśmiała się sama do siebie i wzięła dwie paczki. Mama będzie dumna.
   Odwracając się nie zauważyła, że stał za nią mężczyzna. W pośpiechu wpadła na niego i jej biedne orzeszki wraz z jego zakupami, które trzymał w ręce spadły na podłogę. Twarz Courtney zlał rumieniec. Szybko rzuciła się mężczyźnie pod nogi i zaczęła zbierać porozrzucane orzeszki, on zrobił to samo.
- Tak bardzo przepraszam! Spieszyłam się, nie zauważyłam, że… - przerwał jej.
- Oj nic się nie stało – śmiał się. – To ja powinienem panienkę przepraszać. – Panienkę? Z jakiej epoki ten koleś się urwał?
   Oboje wstali. Teraz Courtney mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Był wysoki, miał piękne brązowe włosy w świetle lamp połyskiwały złotem, choć pewnie latem w słońcu efekt z pewnością byłby lepszy. Jego brązowe tęczówki mieniły się lekko jakby kocim zielonym, w tych oczach było coś smutnego…  Ogółem wygląda może na jakieś dziewiętnaście lat. Było w nim coś znajomego.
- Nic mi nie jest, czyli.. w sumie nic się nie stało – zaśmiała się trochę sztywno. Nie tak miało to wyjść.
- Ach tak? – przez cały czas się uśmiechał.
- Tak, dokładnie, przepraszam, ja muszę już iść, mama pewnie już czeka, do widzenia – szybko od niego odeszła, wręcz pobiegła do kasy. On był… nie.
- Jestem! – krzyknęła do mamy. Ona tylko bez słowa zapłaciła za zakupy i wszyscy trzej – ona, mama i Alex poszli z reklamówkami do samochodu.
   Courtney przez całą drogę siedziała cicho, rozmyślała o tym co się wydarzyło, o tym co czuła, gdy z nim przez tą małą chwilkę rozmawiała. Nie mogła pojąć tego dziwnego uczucia jakby… niezrozumiałej więzi z nim. Jego oczy… był w nich ten poniekąd podniecający błysk. To też sprawiało, że czuła, iż zna go bardzo dobrze, że jest z nim jakoś związana. Ależ to niedorzeczne! Pomyślała i szybko ocknęła się z trawiącego zamyślenia. To był przecież przypadkowy koleś, którego widziała pierwszy raz na oczy i którego pewnie już nigdy nie zobaczy. Pewnie nie był stąd. Dało się usłyszeć trochę jakby amerykańskiego akcentu. Tak czy siak lepiej będzie zostawić to wydarzenie, pozwolić mu odpłynąć w niepamięć.
   Wtem samochód się zatrzymał. Courtney drgnęła gwałtownie wyrwana z zamyślenia. Pospiesznie wyszła z samochodu i pobiegła do swojego pokoju.
   Na jej łóżku leżał jej ukochany psiak – Brawo. Nie specjalnie umiała dobierać imiona, ale to od razu jej się spodobało. Oryginalne, wyjątkowe, pasujące do tego zabawnego stworzenia. Czworonóg na jej widok zerwał się natychmiast z posłania i ruszył w jej stronę. Dziewczyna o mało co nie przewróciła się w drzwiach. Weszła do środka zamykając za sobą drzwi i położyła się na miękkim, puszystym dywanie. Brawo miał ją teraz całą dla siebie. Machał radośnie ogonem i lizał ciepłym językiem chłodną od zimna panującego na dworze twarz Courtney. Gdy ten się uspokoił ona gorąco przytuliła się do jego miękkiej sierści. Był to młodziutki owczarek szetlandzki o marmurkowym umaszczeniu.
   Pies był jej najlepszym przyjacielem. Często śmiała się z Kate, że jeśli tak dalej będzie, to Court zostanie starą panną z psem. Bowiem często nazywała Brawo swoim mężem, nawet razem sypiali. Ona często mu się wyżalała, wylewała mu swoje troski. On to rozumiał. Wiedziała to. Czytała to z jego ślicznych okrągłych, błyszczących oczu.
   Tak leżąc przytulona do swojego przyjaciela zasnęła, było jej choć na chwilę dobrze.


   W nocy znów się obudziła. Krzyk zbudził biednego psa. Courtney była cała obolała. Nie zawsze zasypiała na tak długo na podłodze. Musiała wstać, ubrać piżamę i położyła się do łóżka, a za nią wskoczył Brawo. Nie zajmowała się tym razem zbędnym rozmyślaniem. Wnet zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz